Tour du Mont Blanc

SIŁA

Niezmierzone siły tak samo jak przebyte kilometry. Stres o możliwości i chęć sprawdzenia siebie. Przełamywanie słabości i walka z bólem, który po czasie sam ustępował. Słuchanie i szacunek do ciała – to ono niosło mnie przez te wszystkie dni i kilometry pokazując, że jest o wiele silniejsze niż myślałam. Zaufanie do siebie, drogi, przełamanie barier we własnej psychice.

Kiedy wsiadałam do samolotu czułam się niepewnie. To nie była moja pierwsza podróż z plecakiem, ale w tej podróży to właśnie plecak był nierozłącznym elementem. Miałam dwa wyjścia – z pierwszym bólem od ciężaru zrezygnować lub zobaczyć – co przyniosą kolejne dni. Zaprzyjaźniliśmy się, przestał wadzić, stał się towarzyszem.

Przeprawa samolotem – stres o kijki trekkingowe, czy oby na pewno to dobra decyzja, że mój bagaż nie jest rejestrowany? (Uwaga! Lotnisko w Bergamo nie pozwala na przewóz kijków trekkingowych, dlatego też warto zwrócić uwagę na regulaminy każdego lotniska osobno). Na szczęście w Modlinie wszystko poszło zgodnie z planem, doleciałyśmy do Bergamo i stamtąd na drugi dzień Flixbusem przetransportowałyśmy się do Courmayer. To z tego uroczego włoskiego miasteczka wystartowała nasza trasa na Tour du Mont Blanc.

fot. Justyna Sankowska

Czy byłam specjalnie przygotowana? Nie. Jednak nie można tutaj powiedzieć, że każdy da radę. Jest to ponad 170 km w górach, gdzie dzienne przewyższenia potrafią wynieść ponad 1000 m. Warto wykonywać jakiś sport, kochać góry i mieć do tego rodzaju wyczynów cierpliwość. Nie zawsze będzie prosto, nie zawsze będzie idealna pogoda – u nas – albo skwara i strumienie potu albo przeszywający zimny wiatr i chodzenie w chmurach.

fot. Kasia Sankowska

I choć nie byłam specjalnie przygotowana – nie byłam wcześniej na wędrówce z plecakiem w górach, buty sprawdziłam tylko w Górach Sowich to i tak czułam, że miłość zmęczenia górskiego mnie poniesie. Praktykuję jogę, wzmacniam swoje ciało od środka, moja praktyka często pracuje z mięśniami głębokimi. Co więcej –pomimo tego, że nie uprawiam sportów wytrzymałościowych, moja kondycja była w znakomitym stanie – i tutaj kłania się regularna praktyka pranajamy (oddechu w jodze). Każdemu polecam, serio – siedzisz, nie pocisz się (choć są wyjątki), a dajesz swojemu ciału niesamowity trening, swojej psychice odpoczynek i wyciszenie.
Ale o tym kiedy indziej…

fot. Kasia Sankowska

Jesteśmy na miejscu, pierwszy poranek w namiocie – zimno, wilgotno, nieprzespana noc. Ubrane we wszystkie warstwy i przemarznięte ruszamy. Po pierwszym kilometrze wszystkie warstwy nadprogramowe w plecaku, a po wyjściu nieco wyżej żal i rozpacz, że nie nałożyłam krótkich spodenek – mamy 30 stopni, jest lato.

Razem z tym idzie pierwsza nauka – nieważne jak zimno w nocy, jak idziesz to grzeje, a jak jeszcze świeci lipcowe słonko to już w ogóle włoska plaża w Alpach (teraz już rozumiecie zasadę na cebulkę).

Tutaj co spakowałam:

To parę takich rad i przeżyć, że wszystko jest dla każdego, ale trzeba się czasem zastanowić, czy dam radę albo spróbować i umieć zrezygnować – tego uczą góry. Życzliwości do nich, szacunku do siebie i nauki odpoczynku. Bo czy wyjazd na Tour du Mont Blanc to zawody? Czy trzeba zrobić to w 7 dni, czy w 12? Kogo to obchodzi? Do czasu, kiedy jesteś w zgodzie ze sobą, dajesz sobie przestrzeń na podejmowanie decyzji i jak wokół burza to ważniejsze jest Twoje bezpieczeństwo niż kolejny szczyt na liście – rób swoje.

Przed wyjazdem dołączyłam do grupy na Facebooku, chciałam zapytać o dostępność butli gazowych na szlaku (wiadomo, samolotem z nimi nie przylecę). To co mnie tam spotkało było zwykłym konkursem – ja w 6 dni, ja w 4, a ja śpię ciągle na dziko. Super, gratuluję. Szczerze wierzę, że takie podejście ma za zadanie tylko pokazać, że trasa jest do przejścia, góry nadal stoją, a most nad wodospadem wisi. To jest grupa odwiedzająca szlak numer 1 – tzw. wyczynowcy, jak się ma ambicję przejścia i doświadczania, a także korzystania z widoków, lepiej się do niej nie dołączać. Grupa numer 2 to ludzie, którzy mieli marzenie przejścia szlaku, nie do końca znając swoje możliwości. I do niej należę, niezmiernie się ciesząc, że w ogóle dostałam taką szansę. Moje ciało jest zdrowe i jak się okazało silne, a moja kondycja pozwala mi na podchodzenie pod górkę bez zadyszki z plecakiem. Jednak miałam też zapas czasu, mogłam wraz z siostrą pozwolić sobie na dzień przerwy. Planując samoloty od razu postanowiłyśmy, że jedziemy na nieco dłużej, bo przecież nigdy nie wiadomo. Co więcej pojechałyśmy też, bo jest tam PIĘKNIE! Niesamowite widoki, czyste powietrze, przepyszne ciasta z jagodami.

fot. Justyna Sankowska

Na co pozwolił nam zapas czasu? Jak lał deszcz i o 6 szalała burza my mogłyśmy przekręcić się w ciepłym śpiworze i odetchnąć. Jak byłyśmy w Chamonix we Francji również postanowiłyśmy zostać na jedną noc dłużej, to miasteczko jest bazą wypadową na Mont Blanc, jest w nim duch sportu i gór, cudownie było je zobaczyć. Co więcej, oferuje dużą możliwość podejścia bliżej lodowców – a niestety, topniały na naszych oczach, więc i takie przeżycie jest wzruszającym i szkoda by było nie mieć czasu, jeśli już tam jesteśmy.

Ten wątek może być kontynuacją do spotykanych na trasie ludzi. Na pierwszy rzut oka – cudowne osobowości! Wszyscy uśmiechnięci (przynajmniej duchem, bo pod górkę czasem ciężko), wszyscy chętni do odpowiedzenia Bonjour i wszyscy z tym samym celem – dojść do zaplanowanego sobie wcześniej miejsca. Dużo jednak osób w biegu, czasem z problemem zrozumienia, że można sobie zrobić przerwę i to nie jest oszustwo. Bo kogo ja miałabym oszukać?

fot. Justyna Sankowska

Podziwiam wszystkich, którzy nie zważając na ból czy zmęczenie idą nadal w górę – w końcu to ich cel i marzenie, pięknie, że mogą je realizować. Przestrzegam każdego przed stawianiem ambicji ponad złe warunki atmosferyczne – nadal jesteśmy w górach, tu nie tak łatwo o pomoc, zwłaszcza w burzy na ponad 2000 m n.p.m. Doceniam każdą osobę, która w trakcie realizacji swoich marzeń postanowiła zawrócić – nie ma wstydu, każdy z nas robi to dla siebie.

Bardzo zależy mi, żeby góry – nieważne jak wysokie, były miejscem, gdzie czujemy się bezpiecznie. Chciałabym, żeby nikt na sobie nie musiał się uczyć tego, że warto czasem odpuścić. Moim marzeniem jest, abyśmy my jako ludzie potrafili oceniać trzeźwo sytuacje, kiedy tego wymaga. Dlatego najbardziej jestem dumna z osób, które pomimo marzeń postanowiły wrócić na szlak kiedy indziej, ze zdwojoną siłą. Spróbowały, a to już duży krok, na który nie każdy się decyduje.

fot. Justyna Sankowska

Tacy są ludzie w podróży wokół masywu Mont Blanc, bardzo różni, ale ze wspólnym celem. Ten cel łączy i jednoczy. Cieszę się, że mogłam odbyć taką podróż. Moja miłość do gór wzrosła kilkukrotnie, a w głowie mam kolejne plany i marzenia. Niektóre wiem, że wymagają pełnego przygotowania i poświęcenia, miło mi będzie, jeśli kiedyś będę mogła je dla Was opisać.

Choć trochę tu ponarzekałam, wierzę, że może w kimś zapali się chęć podróży albo na swoich szlakach zauważy, że odwrót nie zawsze wiąże się z porażką. (I ważna uwaga – nie mówię tu tylko o górach :).

Do zobaczenia na szlaku!

fot. Justyna Sankowska

A dla spragnionych szczegółów TMB, wstawiam małe podsumowanie:

3 kraje – Włochy, Szwajcaria, Francja 🇮🇹🇨🇭🇫🇷
 ☀️ ok. 170 km
 ☀️ ok. 10000 m przewyższeń
 ☀️ 8 dni marszu, 2 dni przerwy

fot. Justyna Sankowska

1. La Fouly // szczyt: Col du Grand Ferret 2537 m n.p.m.

2. Champex-Lac

3. Le Peuty // Bovine 1987 m n.p.m.

4. Les Frasserand // Col de Balme 2191 m n.p.m.

5. Les Houches // Lac Blanc 2352 m n.p.m.

6. Le Praz // Col de Tricot 2120 m n.p.m.

7. Les Chapieux // Col des Fours 2665 m n.p.m. (szczyt dodatkowo – Tetê Nord des Fours 2756 m n.p.m.)

8. Courmayer // Col de la Seigne 2516 m n.p.m.

fot. Justyna Sankowska